Ucinanie zysków nie jest metodą pozwalającą na odniesienie sukcesu na giełdzie – z pewnością pod takim stwierdzeniem podpisze się zdecydowana większość inwestorów. W końcu od samego początku jesteśmy uczeni, że ucina się straty, pozwalając zyskom rosnąć. Tymczasem w świecie inwestowania w opcje wiele rzeczy wygląda inaczej. Dotyczy to również tej podstawowej zasady.
Na rynku akcji posiadamy nieograniczony potencjał zysku oraz nieograniczony potencjał strat. Oczywiście teoretycznie cena akcji może spaść do zera, ale taki scenariusz należy w praktyce wykluczyć. Dlatego też logiczne jest ustalenie poziomu, przy którym będziemy ucinali nasze straty, zamykając pozycję. Z drugiej strony, pozostawienie otwartego kierunku wzrostowego powinno pozwolić na osiągnięcie znacznie większych zysków niż ponoszone straty. Tak wygląda stosunkowo prosta teoria, która niestety nie wszystkim udaje się w praktyce.
Ucinanie zysków na opcjach
W przypadku opcji sytuacja kształtuje się nieco inaczej. Decydując się na wybór strategii determinujemy, czy będzie ona posiadała ograniczone ryzyko po stronie wzrostowej lub spadkowej, czy też ryzyko to będzie nieograniczone. I tak chociażby credit spready, którymi posługuję się najczęściej, posiadają zarówno ograniczony zysk, jak i ograniczoną stratę. Nie możemy na tej strategii zarobić ani stracić więcej niż pewne z góry określone wartości.
Skoro zyski i straty i tak są ucięte, to co mam w tym wpisie na myśli? Chodzi mi o ucinanie zysków poprzez zamknięcie pozycji, zanim jeszcze dotrze ona do poziomu, przy którym osiąga najlepszy rezultat. Wystawiając więc credit spread o szerokości 50 punktów i otrzymując za niego 20 punktów premii, posiadamy ryzyko ograniczone do 30 punktów. Ucinanie zysków w takiej właśnie sytuacji będzie miało miejsce, gdy zamkniemy cały spread za ok. 10 punktów, czyli w chwili, kiedy otrzymamy za niego połowę maksymalnego możliwego zysku. Żeby to wyjaśnić, zdecydowałem się na omówienie tej koncepcji na przykładzie.
Co nam daje ucinanie zysków?
Podsumowując powyższe nagranie, należy stwierdzić, że wcześniejsze zamykanie pozycji, bez oczekiwania na jej samoistne wygaśnięcie, w znaczący sposób ingeruje w wyniki naszego systemu inwestycyjnego. Trzeba się więc zastanowić, co w ten sposób zyskujemy, a co tracimy, ewentualnie gdzie pojawia nam się dodatkowe ryzyko.
Na potrzeby tego wpisu przyjmiemy, że operujemy strategią iron condora lub credit spreadów (czyli o ograniczonych zyskach i stratach), a pozycję zamykamy w chwili, kiedy osiągnie ona 50% maksymalnego możliwego zysku. Poniżej w poszczególnych akapitach wymieniam główne korzyści, które możemy osiągnąć poprzez wcześniejsze ucinanie zysków.
Po pierwsze, gwarantujemy sobie, że pozycja ta będzie zyskowna. Jeśli zamkniemy ją w zysku, zabieramy pieniądze ze stołu i nie narażamy się więcej na możliwość poniesienia straty. W ten właśnie sposób zwiększa nam się udział transakcji zyskownych w naszych wynikach inwestycyjnych. Kosztem tego jest fakt, że średni zysk będzie raczej mniejszy niż w strategii oryginalnej.
Po drugie, takie rozwiązanie może się nam wydawać oczywiste z punktu widzenia relacji maksymalnego zysku do maksymalnej straty. Przy spreadzie rzędu 50 punktów wystawianym początkowo za 8 punktów posiadamy relację maksymalnego zysku do maksymalnej straty na poziomie 1/5 i jest to dla nas poziom akceptowalny. Ale jeśli spread przesuwa się o 4 punkty w zysk i możemy go zamknąć za 4 punkty premii, relacja ta ulega zmianie. Nie jest to już 8/42 pkt, ale 4/46 pkt, czyli zysk/ryzyko na poziomie 1/11,5. I to faktycznie może nie być już dla nas akceptowalne. Oczywiście jest to mniej więcej zgodne z początkowymi założeniami, jakie legły u podstaw budowanej strategii, ale teraz okoliczności uległy zmianie – dla zdobycia kolejnych 4 punktów musimy ponieść ponad dwukrotnie wyższe ryzyko.
Po trzecie, rynek lub poruszać się swingami w górę i w dół. Może być więc tak, że mamy wystawiony call credit spread i rynek przesunie się w górę, dając nam szansę na korzystne zamknięcie tego spreadu w zysku. Jeśli nie zdecydujemy się na takie zagranie, rynek może cofnąć się i wrócić po punktu wyjścia odbierając nam tę możliwość. Zdarzy się też czasami tak, że indeks pójdzie jeszcze dalej, wpędzając całą pozycję w stratę. Wtedy będziemy żałowali, że nie zamknęliśmy tego spreadu wcześniej.
Po czwarte wreszcie, skraca się nasz czas inwestycji. Załóżmy, że wystawiamy strategię na dwa miesiące przed wygaśnięciem, co przekłada się na ok. 40 dni sesyjnych na giełdzie. W ciągu pierwszych dwóch tygodni rynek rusza w korzystnym dla nas kierunku, pozwalając zebrać połowę maksymalnego zysku. Decydujemy się na taki krok i likwidujemy otwarty spread. Zakładając, że maksymalny możliwy zysk wynosił 20 punktów, my uzyskaliśmy 10 pkt. Osiągnięcie połowy max profitu w 10 dni przekłada się na zysk rzędu 1 punkt dziennie. Z kolei alternatywa – pozostawienie otwartej pozycji – daje nam szansę na kolejne 10 punktów, ale przez 30 dni. Oznacza to wynik na poziomie 0,33 pkt dziennie. Jak widzimy, jest to dużo gorszy wynik niż pierwsza część inwestycji. Dlatego za zastosowaniem wcześniejszego zamykania pozycji zyskownych przemawia też argument, że uwolnione w ten sposób środki możemy korzystnie zainwestować w innym miejscu, zamiast biernie oczekiwać na spływające powoli grosze, obarczone do tego wysokim ryzykiem.
Szersze przybliżenie koncepcji zarządzania pozycjami w zysku (głównie nagimi) zawiera poniższe nagranie:
Czy stratami też należy zarządzać?
Skoro ucinanie zysków może dać dobre rezultaty, to czy warto jest również ucinać straty? Tutaj nie dam jednoznacznej odpowiedzi na to pytanie. Z jednej strony wiemy, że tych strat będziemy mieli zdecydowanie mniej niż w oryginalnej wersji strategii. Z drugiej strony wiemy też, że skoro zyski będą mniejsze (bo ucinane wcześniej) to każda pojedyncza strata będzie miała kolosalny wpływ na wyniki naszego systemu inwestycyjnego. Dlatego wyeliminowanie chociażby części strat może znacząco poprawić osiągane wyniki.
Nie zaliczam się do zwolenników ucinania strat. Działając w ten sposób odbieramy sobie szansę na to, że rynek jednak wróci na stronę zysków. Owszem, strata może posunąć się dalej i wtedy będziemy żałowali, że nie zrobiliśmy z nią niczego, kiedy była jeszcze mała. Ale generalnie wolę tak zarządzać moimi transakcjami, żeby straty należały do rzadkości. Przejrzałem właśnie moje transakcje z ostatnich pięciu wygasłych serii opcji i z 14 otwartych spreadów zaledwie jeden przyniósł stratę i nie była to strata maksymalna. Taka relacja bardzo mi odpowiada.
Dlaczego w Polsce może się to nie udać
Jak widzicie, zarządzanie zyskownymi pozycjami ma wiele zalet. Z drugiej jednak strony, rodzi pewne koszty, które właściwe są polskiemu rynkowi. Po pierwsze, pojawia się ryzyko stosunkowo nieatrakcyjnych warunków transakcyjnych. Odnosząc to na grunt moich własnych transakcji, załóżmy spread wystawiany za 8 pkt, który chcemy zamknąć przy zysku rzędu 4 pkt. Konieczność dokonania dodatkowej transakcji sprawia, że musimy zapłacić drogi spread rynkowy między cenami kupna i sprzedaży. Często wynosi on ok. 2 pkt. Daje nam to dwie opcje. Albo czekamy aż rynek da nam 50% zysku (4 pkt), z którego realnie otrzymamy 2 pkt, albo czekamy na aż 75% zysku, żeby zrealizować te 4 pkt netto. A to wszystko miesza nam dość sporo w prawdopodobieństwach oraz wynikach sumarycznych.
Druga kwestia dotyczy możliwości alternatywnego zainwestowania kapitału. Na rynkach rozwiniętych opcje notowane są na dużą ilość instrumentów bazowych, dzięki czemu można łatwo szukać kolejnej okazji inwestycyjnej. W realiach warszawskiej GPW pozostaje nam tylko indeks Wig20. W rezultacie po zamknięciu pozycji mamy możliwość jej odnowienia na tym samym instrumencie bazowym, ale być może w innej konfiguracji. Zasadność takiego działania może wynikać tylko z naszego systemu inwestycyjnego, więc nie dam jednoznacznej odpowiedzi, czy warto ponownie otwierać dopiero co zamkniętą pozycję.
Podsumowanie
Inwestorom trudno jest przyjąć do wiadomości, że zarządzanie zyskami przy pozostawieniu strat bez ingerencji może dać dobre rezultaty. Ale paradoksalnie tak właśnie może być. Powyżej omawialiśmy całość na przykładzie strategii credit spreadów, gdzie maksymalne możliwe ryzyko jest ograniczone. Ale wyobraźmy sobie sytuację strategii short strangle, gdzie ryzyko jest nieograniczone, bo wystawiamy gołe opcje. To jak siedzenie na bombie, więc każda okazja do zabrania chociażby części zysku i ucieknięcia z nią z rynku powinna być wykorzystana. W ten właśnie sposób minimalizujemy czas, przez który pozostajemy wyeksponowani na niespodziewane wydarzenia.
Daro says
To ja może z trochę innej beczki. Czy interesowałeś się możliwością handlu opcjami na FX? Wiem, że na rynku polskim jest jeden broker, który oferuje taką możliwość.
Radosław Chodkowski says
Hej,
Interesowałem się tylko pobieżnie. Z jednej strony wiem, że to jest zupełnie nowy rynek, dający nowe możliwości, ale z drugiej sądzę, że nad indeksem Wig20 posiadam analityczną przewagę, której nie mam w przypadku walut. Dlatego musiałbym poświęcić dużo pracy na rozpoczęcie inwestowania w opcjach walutowych.
A którego brokera masz na myśli?
Daro says
Mam na myśli Saxo, chyba tylko oni oferują opcje FX na naszym rynku. Mają opcje na waluty, towary i akcje US.
Radosław Chodkowski says
Saxo faktycznie ma ciekawą ofertę, łącznie z opcjami na akcje. Problemem jest tylko minimalna wielkość rachunku. Wielu inwestorów nie będzie mogło sobie pozwolić na wyłożenie pięciocyfrowej kwoty, żeby tylko popróbować opcji.
Marcin says
ciekawe wnioski, na rynkach zachodnich może to i działa ale u nas raczej to nie przejdzie :/
Adam says
Cześć
A grasz może na opcjach na jakieś indeksy/akcje zagraniczne? Jeśli tak to u jakiego brokera?
Radosław Chodkowski says
Nie, na razie gram tylko na naszym podwórku. Jestem bardzo zadowolony z samego instrumentu bazowego, trochę mniej z warunków transakcyjnych na samych opcjach.
obcy says
tms 10 tys zl
opcje forex i sp500 tygodniowe i 24 godzny dzialaja
Radosław Chodkowski says
To może być ciekawa oferta. Tyle tylko, że jednoczesne działanie na kilku rynkach wymaga już sporo uwagi. Ale być może będzie to kolejny krok mojej działalności 🙂